Czwartek, 14 listopada 2013 r.


Pochyliłem się w kierunku drugiego pilota i wyciągnąłem rękę. "Jurek, później już może nie być okazji - głos na chwile uwiązł mi w gardle - Dziękuję Ci za współprace". Mocny uścisk dłoni i życzenia powodzenia przy lądowaniu. Będzie nam potrzebne. Siadamy. 

Cześć! To co dzieje się za oknem nie wymaga większego komentarza. Nie ma najmniejszych szans by zrobić jakiekolwiek zdjęcie samolotu. Dlatego dzisiaj parę słów na temat książki, którą miałem przyjemność przeczytać w ostatnim czasie. Nie ukrywam, że biografie są jednym z moich ulubionych gatunków, a biografie pilotów szczególnie. Książka od samego początku zrobiła na mnie bardzo dobre wrażenie. Czyta się ją bardzo szybko i lekko. Uważam, że bardzo dobrym pomysłem było podzielenie opisu słynnego lądowania na części i umieszczenie ich pomiędzy watkami autobiograficznymi. Dzięki temu emocje wzrastają z każdą minutą, a czytelnik odnosi wrażenie jakby tego dnia znajdował się na pokładzie samolotu.
Tymczasem Boeingi były maszynami długodystansowymi, przeznaczonymi do lotów na przykład do Stanów Zjednoczonych czy Azji " Nie dla psa kiełbasa, nie dla Wrony pszenica" - myślałem sobie wówczas.

Główny bohater książki jawi się jako skromny, ciepły i serdeczny człowiek. Nie było to dla mnie większym zaskoczeniem ponieważ podobne wrażenie odnosiłem z przekazu medialnego. Jak się okazuje Pan Kapitan jest także osobą zawziętą i zdeterminowaną w dążeniu do celu. Zostanie pilotem wcale nie przyszło mu łatwo, ale dzięki zaangażowaniu, poświeceniu oraz ciężkiej pracy spełnił swoje marzenia. Jeżeli miałbym nadać książce  podtytuł byłoby to bez wątpienia  "niemożliwe nie istnieje" i nie chodzi tu tylko o słynne lądowanie, ale o całokształt osoby kpt. Tadeusza Wrony. Książkę polecam nie tylko fanom lotnictwa, ale także biografii. Co prawda brakuje w niej sensacji i skandali, ale czy to właśnie nie jest  jednym z jej największych atutów? Tego wszystkiego mamy codziennie w mediach aż za dużo.... 

Po chwili samolot zaczyna zwalniać, czujemy to coraz wyraźniej. Pojawia się nadzieja, która po kilkudziesięciu sekundach przeradza się w pewność  Uda się! I rzeczywiście się udaje. Zatrzymujemy się mniej więcej po przebyciu trzech piątych pasa. Stoimy. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz